Rozdział dedykuję Dominice ;)
Rozdział
25
Ian
- Kurwa!- w pokoju pojawił się Calum. Był
wściekły.
- Co się stało, stary? – rzucił się na łóżku.
- Byłem pogadać z Nathanielem czy nie może nas
wypuścić chociaż raz z tego zamku, on że nie, walnąłem mu wykład że nie może
nas tak trzymać, a wtedy on zaczął najeżdżać na mnie i mojego ojca. Nikt nie ma
prawa nas obrażać!
- Zaraz, zaraz. Czy ty właśnie bronisz swojego
ojca, które nie trawisz?
- Może mamy na pieńku, często go obrażam i od
dawna chciałem się wyprowadzić, ale jednak to mój ojciec i tylko ja mogę się o
nim nieprzyzwoicie wyrażać!
- pewnie gdyby to usłyszał byłby z ciebie
dumny- poklepałem go po ramieniu .
- Śmiej się śmiej. Pewnie też byś się wkurzył
gdyby obraził twojego- prychnąłem.
- T swojego nie lubisz, ja swojego nie cierpię.
Jest różnica. I pewnie nie zrobiło by na mnie to wrażenia.
- Jasne, jasne. Teraz tak mówisz.
- Dobra nie gadajmy o nich. A tak między nami,
gdzie to się chodzi nocą?- uśmiechnąłem się.
- Da dark room’u – rzucił we mnie poduszką ze
śmiechem.
- Ooo jak Rosie to usłyszała to by się na
ciebie wkurzyła.
- Skoro wiesz, gdzie byłem to po co się pytasz,
baranie?
- Chciałem sprawdzić czy umiesz kłamać.
Powinienem z tobą odbyć poważną rozmowę, młodzieńcze.
- Błagam nie… Ej stary, śnieg!- nawet się nie
odwracałem. Śnieg w czerwcu?
- Nie nabierzesz mnie Calum…
- Odwróć się idioto, a zobaczysz- westchnąłem
i spojrzałem za okno. Faktycznie, padał śnieg*. – Nie dziwię się, zimno tu jak
cholera. Mam pomysł. Chodźmy po resztę i wyjdźmy na dwór co?
- No nie wiem….
- Tchórz.
- Przestań Calum, bo później mi się obrywa..-
ale muszę przyznać, że kusząco to brzmiało.
- Tchórz.
- Dobra, ja idę po chłopaków, ty idź po
dziewczyny- po kwadransie udało nam się znaleźć na zewnątrz. Śnieg w czerwcu
nas jeszcze bardziej pobudzał. Jednak zabawa nie trwałą zbyt długo. Pojawił się
zdenerwowany Nathaniel. Mamy przerąbane…
Diana
Obudziłam się sama. Widoczne Harry wstał
wcześniej. Podniosłam się po woli. Trochę bolało, ale i tak mniej. Spojrzałam
na zegar. Jeszcze trochę czasu do pogrzebu. Wstałam i wolnym krokiem doszłam do
szafy. Wyciągnęłam czarną sukienkę, marynarkę i szpilki. Będzie ciężko, ale mam
to w dupie. Dla cioci wszystko. Udałam się do łazienki i ściągnęłam koszulkę.
Założyłam świeżą bieliznę. Usłyszałam pukanie.
- Proszę – w łazience pojawił się Caine.
- Przyszedłem zmienić ci opatrunek- podszedł
do mnie z bandażem i maścią. Zdjął stary
bandaż i nałożył maść. Syknęłam.- Przepraszam.
- Nie twoja wina- mruknęłam przez zaciśnięte
zęby. Spojrzałam na ranę. Była zaszyta. I całą czerwona. Fuj. Po wsmarowaniu
maści obwiązał mój brzuch bandażem.
- Gotowe- powiedział jednak się nie ruszał.
- To możesz już iść, chcę się przyszykować.
- Musimy chyba pogadać…
- Nie Caine. Nie dzisiaj. Proszę, idź już-
westchnął. Przy drzwiach się jeszcze raz odwrócił.
- Jakbyś czegoś chciała, to jestem na dole- kiedy
zamknął drzwi miałam ochotę walić pięściami w lustro…
***
Nie było dużo osób. W pierwszej ławce siedział
Luigi ze swoją jak to się niedawno okazało córką Shelią i wnuczką Anne, która
niedawno ukończyła studia. Za nimi siedzieli Roger i mama wraz z Kylem. W
kolejnych ławkach siedzieli Louis, Zayn, Liam, Niall z Laylą, Harry z małą
Astrid. Na końcu dostrzegłam mężczyznę którego kiedyś uważałam za ojca. Jules
Evans we własnej osobie. Caine poszedł do Lou, a ja na razie przysiadłam się do
mężczyzny.
- Cześć- przywitałam się. Uniósł wzrok.
- Ale wyrosłaś- stwierdził. – Trochę kiepsko spotkać
się w takich okolicznościach-kiwnął głową w strony trumny gdzie leżała ciocia
Maggi.
- To prawda. Będziesz na obiedzie?
- Nie wiem. To chyba nie zbyt dobry pomysł
żebym był w waszym domu.
- Ciocia by tego chciała.
- powiem ci po mszy, dobrze?- pokiwałam głową.
– Idź lepiej już bo twój partner i córka się niecierpliwią- spojrzałam na
przód. Astrid mi pomachała.
- To nie jest mój partner, a ni córka. –
powiedziałam i udałam się na przód. Usiadłam koło Harry’ego i Astrid. Czemu
pomyślał że cos na łączy? Nawet razem nie przyjechaliśmy. Msza trwała krótko,
tak samo jak pogrzeb. Cały czas miałam łzy w oczach i mocno ściskałam Astrid za
rączkę. Jules zgodził się i z pozostałymi udaliśmy się do naszego domu na
obiad. Mama wkurzyła się, że jej pomagam. Ja się wkurzyłam, że ona nie leży.
Przecież jest chora… O dziwo Roger i Jules prowadzili miłą pogawędkę. Zayn i Louis
chyba się pogodzili bo siedzieli przytuleni. Tak samo jak Layla i Niall. Astrid
siedziała na kolanach loczka. Caine i Liam siedzieli obok. Luigi rozmawiał z
Shelią i Anne. A no i dowiedział się co z tymi współrzędnymi. Moneta jest w
Paryżu, klucz w Londynie , a pióro gdzieś w Amazonii.
- Dasz radę zajść po ciasto?- zapytała
rodzicielka.
- Pewnie . Gdzie jest?
- U ciebie w pokoju- pokiwałam głową i tam się
udałam. Leżało na biurku. Z powodu okropnego bólu usiadłam na łóżku.
- Diana?- w pokoju pojawił się Harry. –
Wszystko w porządku?
- Powiedzmy. – mruknęłam. Obserwował mnie
przez chwilę- Co?
- Zmieniłaś się- powiedział.
- Nie prawda. Może jestem trochę bledsza i mam
smutniejszy wyraz twarzy, ale to nadal ja. Nie widzisz?- delikatnie pokręcił
głową.
- A twoje nadgarstki?- odruchowo podciągnęłam
rękawy.
- To nic takiego.
- Jesteś strasznie chuda.
- Ostatnio nie jestem głodna- wzruszyłam
ramionami.
- To wszystko jego wina, prawda? - odwróciłam
wzrok.
- Jeśli zaprzeczę to mi nie uwierzysz?
- Dobrze, że to wiesz..- zamilknął na chwilę-
Na początku odejście Belli strasznie bolało, ale teraz czuję do niej... Nic. No
właśnie, nic nie czuję. Jest mi obojętna
. To znaczy, że tak naprawdę nigdy jej nie kochałem?
- Na to wygląda- lokaty poderwał się z miejsca
i podszedł do okna. Ku mojemu zaskoczeniu nagle zaczął się śmiać.
- Kiedyś myślałem, że to ona jest moją
wybranką. Jej utrata prawie mnie zabiła, kiedy wróciła byłem ogromnie
szczęśliwy, mamy nawet
bliźniaki... Myślałem, że gdybym ją stracił po
raz kolejny na prawdę bym umarł. Kiedy uciekła na początku był ból. Tylko ból i
pustka, ale teraz... Teraz jest słodka nicość. I jeszcze zrozumiałem, że jestem
idiotą. Największym idiotą na świecie.
- Nie jesteś idiotą , Harry- odwrócił się z
głupkowatym uśmiechem.
- Nie? Oh, jestem największym kretynem na
świecie, Diana- zaczął chichotać.- A wiesz czemu?
- Nie, czemu? - usiadł na biurku. I nachylił
się do mnie.
- Opowiem ci pewną historię. Słuchaj uważnie,
a zrozumiesz. Kiedyś po tej planecie stąpał pewien sukinsyn w dosłownym
znaczeniu. Był wielkim dupkiem. Jednak pewnego listopadowego dnia, w kawiarni wpadł na najpiękniejszą i
najwspanialszą dziewczynę na świecie. Nazywała się Diana Evans. Powinien ją
wtedy porwać i ochronić przed całym złem tego świata, ale był takim kretynem,
że pozwolił Cainowi Turnerowi ją zabrać. I popełnił ten błąd jeszcze parę razy.
Ostatecznie kiedy jego "pierwsza" miłość wróciła, on oddał
ostatecznie Dianę. A teraz oboje cierpią. - zsunął się ze stołu i uklęknął
przede mną- Wiem, że na to już za późno, wiem że uznasz to za kłamstwo, ale
kocham cię Diano. Chcę, żebyś to wiedziała- pocałował moją dłoń i skierował się
do drzwi.
- Harry- wydukałam. Odwrócił się.
- Nie odpowiadaj mi teraz- zostawił mnie samą.
Czy ja też go kocham?
* Śnieg pada tylko w okolicach zamku, wszędzie indziej świeci słońce xd
---------------------------------------------
Nie wiem czy ta scena mi wyszła tak fajnie jak myślałam. A wy co myślicie? Diana czuje coś do Harry'ego. ? I co zrobi Nathaniel? Proszę o komentarze. niestety to ostatni rozdział w tym roku :/ Jutro rano wyjeżdżam w miejsce bez neta i nie będę miała możliwości wam czegoś dodać, tak więc nn w pt lub sob. Jeszcze raz życzę wam szczęśliwego nowego roku 2015 ;* !